Hmm, w sumie wcześniej nie zwróciłem większej uwagi na ten dział. A jednak, przeczytałem Wasze historie i głowa mi się kiwa z niedowierzania

Zwłaszcza w przypadku Bowena - niebywałe, że tak szczegółowo pamiętasz swoje sny, iż z każdego jesteś w stanie ułożyć małe opowiadanie. A i treść budzi zastanowienie - nie są to tylko typowe głupoty, ale wydarzenia przeplatające się z rzeczywistością i sprawiające wrażenie wyładowanych różnymi metaforami. Najbardziej trafił do mnie sen o znajomych, którzy stawali się wisielcami na lampach (opisywałeś go wcześniej). Wydawał się rzeczywistą projekcją podświadomych rozterek w bardzo symboliczny sposób.
Niestety, sam mam w tym temacie boleśnie mało do powiedzenia. Sny, których treść bym pamiętał, zdarzają mi się niezmiernie rzadko. A ich tematyka... Ech, najczęściej męcząca wizja, w której nie wykonałem jakichś obowiązków, spóźniłem się z przygotowaniem czegoś w terminie, zawiodłem czyjeś oczekiwania... To tego typu sny, po których człowiek budzi się i jest uradowany, gdy zdaje sobie sprawę, że rzeczywistość wygląda inaczej. Co prawda pozytywne przykłady też się zdarzają, ale najczęściej są ograniczone do jakiegoś zwyczajnego spotkania z lubianymi znajomymi na biwaku przy ognisku i tym podobnych scenariuszy. No cóż, chyba moja świadomość przesadza z racjonalizmem, skoro przenosi go tak często także na świat snów.

Jakiekolwiek dziwactwa i nierealistyczne aspekty pojawiają się niezwykle rzadko. Ewentualnie w całej mojej historii pamiętam kilka snów, w których mogłem latać w jakiś absurdalny sposób (chyba po prostu ignorując grawitację czy coś). Jeśli chodzi o własną śmierć w snach... Nie jest to częsty motyw, chociaż zapamiętałem jeden, w którym jakiś samochód dostawczy rozjechał mnie na przejściu dla pieszych w moim rodzinnym mieście.
Może jednak się wysilę i poszukam czegoś ciekawszego... Aha, gdy byłem dużo młodszy, miałem pewien sen, który często się powtarzał (wyjątkowy przypadek, w innych mi się to nie zdarzało). Byłem w nim uwięziony na jakimś skalnym słupie, a dookoła roztaczała się bezkresna przepaść. Czasem byłem sam, czasem towarzyszył mi członek rodziny lub kolega. Do jednej ze ścian słupa przytwierdzona była długa drewniana belka, na końcu której znajdowało się... Ptasie gniazdo. Nie pamiętam, co w nim było, wiem jedynie, że często okazywało się puste. Im dłużej sen się ciągnął, tym bardziej chciałem uciec z tego odosobnionego szczytu. Efekt był zawsze taki sam - sen kończył się moim upadkiem w przepaść.
Właściwie, przypomina mi się jeszcze jeden sen, który mógłbym uznać za najciekawszy w swoich ubogich doświadczeniach. Nie jestem pewien, czy był to sen świadomy. Zaczął się jak każdy inny "realistyczny" sen - kolejny dzień w gimnazjum (byłem wówczas gimbusem). Z jakiegoś powodu klasa już na wejściu zaczęła mi dogryzać, dawać do zrozumienia, że jestem nikim i nic nie mogę. Jak zawsze, zareagowałem tłumiąc gniew w sobie. Z tą różnicą, że we śnie w przeciwieństwie do rzeczywistości zaczął się on stopniowo przerastać w palącą moc.
Tu zaczynają się dziać dość niepokojące rzeczy - jeśli takie treści kogoś nie interesują, zalecam przewinąć dalej. Jeden z moich wrogów powiedział mi coś, co przelało czarę goryczy i sprawiło, że moje opanowanie runęło jak domek z kart. Wyciągnąłem rękę w jego stronę i czystą siłą woli... Podpaliłem go. Słyszałem, jak wrzeszczy, a wszyscy patrzyli w osłupieniu. Pierwsza otrząsnęła się nauczycielka i próbowała mnie chwycić, a wtem kilka osób zerwało się, by jej pomóc. Ja tymczasem zdałem sobie sprawę, że mam nadzwyczajną kontrolę nad otaczającym mnie światem. Użyłem nowo nabytej mocy (telekinezy?), by ich wszystkich zatrzymać. Później słuchali, zawieszeni w powietrzu, jak ogłaszam, że wyzwolę się spod wszelkich szyderstw, ocen, obowiązków i reguł gry panujących w życiu. Poczułem, że mogę sięgnąć po nieograniczoną wolność i pokazać wszystkim, na co mnie stać, gdy uwolnię wszystkie stłamszone złe emocje.
Opuściłem budynek, unosząc się przez rozstępujący się sufit, a potem zawaliłem go gestem dłoni. Zacząłem się bawić pogodą i kształtem ziemi, by chwilę później spalić wszystko dookoła z grymasem opętanego piromana. Przerażeni ludzie krzyczeli i wzywali policję, która po pewnym czasie dotarła na miejsce. Kilku funkcjonariuszy zaczęło strzelać w moim kierunku, ale ze złowrogą satysfakcją zatrzymywałem pociski w powietrzu, obracając je przeciwko nim. Potem uniosłem się wysoko, systematycznie przekształcając w ruinę znaną mi wcześniej codzienność i wznosząc na jej miejscu fantazyjne konstrukcje, twory mojej wyobraźni. W trakcie tego twórczego chaosu ów psychotyczny sen się skończył. Możecie to interpretować, jak chcecie - ponieważ dość dobrze ten sen zapamiętałem, sam wyciągnąłem kilka własnych interpretacji... Które na razie zachowam dla siebie. Ludzka natura zaskakuje nas tym, jak potrafi być mroczna...
Smoczych snów, jakkolwiek bym ich pragnął, nie miałem praktycznie nigdy. No, może przez mgłę kojarzy mi się jeden, ale nie jestem nawet w stanie go opisać. Naprawdę Wam zazdroszczę tych doznań

Czasem przytrafia mi się jeszcze jeden typ snów, osadzony w dość rzeczywistych realiach. Często jestem w nich starszy, niż naprawdę, a scenariusz to coś w stylu inwazji obcej armii czy zombie-apokalipsy. Najczęściej zastaje mnie ta sytuacja w trakcie wykonywania przyziemnych czynności, a cały sen staje się walką o przetrwanie i ocalenie osób, na których mi zależy. Zawsze odkrywam w sobie wtedy umiejętności i pokłady determinacji, których w prawdziwym życiu mi brakuje.
L_D gdzieś wcześniej w tym wątku napisał, że ci, którzy akceptują sen jako część życia, a nie konieczną stratę czasu, są nagradzani ciekawymi snami. Może to tłumaczy moją przypadłość - zwyczajnie wykończony kładę się do łóżka, myślę przez chwilę o codziennych sprawach, a czasem jakichś egzystencjalnych filozofiach i w czasie tego myślenia zasypiam. Potem nagle otwieram oczy (czemu niemal zawsze towarzyszy irytujący dźwięk budzika) i mam wrażenie, że po prostu pominąłem te 5-7 godzin ze swojego życia. Niczym przycisk "skip" w grze komputerowej. Pustka.
